Mam pewien sentyment do Poznania. Nie wiem czy to dlatego, że był on jednym z miast które odwiedziłam jako pierwsze podczas blogowych podróży po Polsce czy może sprawił to jego specyficzny klimat. Tak czy inaczej, Poznań lubię i gdy pół roku temu Siaśka dała mi znak o tutejszym półmaratonie, nie zwlekając zabukowałam swój numer startowy.
Jako, że w piątki nie mam zajęć na uczelni, już z samego rana siedziałam w przedziale pociągu z dwiema przemiłymi starszymi paniami zaciekle dyskutującymi o swoich synowych. O czternastej, po pięciu godzinach prób czytania książek i słuchania okropnie długich historii, przy których co chwilę traciłam wątek, byłam już na miejscu, gdzie odebrała mnie
Siaśka. No więc gadanie do późnej nocy i filmy, a w sobotni poranek zafundowałyśmy sobie
cukiniowe placki na słodko. Zaraz potem ruszyłyśmy na lekką przebieżkę do pobliskiego parku: lekki ból gardła, zimny wiatr i niska temperatura nie nastrajały mnie pozytywnie, szczególnie, że nastawiłam się na ciepłą niedzielę i start w letnich ciuchach. Dlatego też już w sobotę zaczęłam przewidywać, że cały następujący po półmaratonie tydzień spędzę w łóżku z toną chusteczek i syropem na kaszel (co na szczęście nie nastąpiło).
Wychodząc z domu w niedzielny poranek, kontynuowałam swoją pesymistyczną wizję i zaczęłam szczerze wątpić, że ten dzień może stać się ciepły tak, jak to twierdziły wszystkie stacje meteorologiczne. Mimo to, odważnie, spakowałyśmy tylko krótkie spodenki i zaraz po
energetycznych, ulubionych przed startem, gofrach, ruszyłyśmy w trasę. Jeszcze mocniej zaczęłam bać się pogody, gdy zobaczyłam ten ogrom osób ubranych w biegowe bluzy z długim rękawem i legginsy. Wyglądałam przy nich komicznie w moim cienkim topie i krótkich spodenkach. "Spokojnie Sylwia, spokojnie. Ta idąca obok kobieta też ma krótki rękaw." Po zostawieniu plecaków w depozycie, przebiegłyśmy dystans 1km od szatni na start po czym odetchnęłam z ulgą, bo chłód zaczął ustępować promieniom słońca. Ruszając do startu wiedziałam już tylko, że dam radę, wiedziałam też, że nie będzie ani życiówki ani nawet relatywnie dobrego wyniku, ale to nie o nie tego dnia chodziło. Albo za mało trenowałam, by liczyć tu na coś lepszego, albo moja głowa stwierdziła, że mało trenowałam i nie dała mi zrobić niczego lepszego - jedno z dwojga.
Pierwsze 4km biegłam z Siaśką, później kazałam się jej odłączyć, bo wiedziałam, że stać ją na życiówkę, a nie chciałam blokować jej czasowo w końcówce biegu. Na 10km z całego serca dziękowałam sobie, że ubrałam te letnie ciuchy. Co chwilę potrzebna pomoc medyczna na trasie jeszcze mnie w tym utwierdzała. Wiele osób zasłabło z gorąca i musiało zostać położonych na poboczu, w oczekiwaniu na karetkę.
Niesamowita atmosfera całych zawodów udzieliła się chyba każdemu. Świetna organizacja, spore punkty odżywcze, kapele umilające biegaczom czas, głośni kibice, 7000 biegaczy prących do przodu. Później cudowny medal, róże dla kobiet na mecie, izotoniki, banany, czekolada. Rysą na szkle i jedynym minusem poznańskiego półmaratonu było chyba tylko pasta party. Wybrałyśmy się na nie w sobotnie popołudnie, a później żałowałyśmy, że po prostu nie ugotowałyśmy sobie makaronu w domu. Tak rozgotowanego makaronu z tak nijakim sosem jeszcze nigdy nie jadłam. Wróciłyśmy do mieszkania, a Siaśka upiekła ziemniaki, usmażyła jajka, ugotowała szpinak, no i to był dobry posiłek ładujący energią na następny dzień :)
A potem, niezadowolona z wyniku, ale zadowolona z udziału, niestety musiałam wracać.
Mimo wszystko lubię podróże pociągiem. Niesamowite, jak wiele historii usłyszy się podczas tych kilku godzin, jak wiele pozna się osób i jak bardzo doświadczy zwykłej, ludzkiej życzliwości. Czy to wcześniej wspomniane starsze panie przechodzące od tematu synowych do malutkich piesków i do długiej rozprawy na temat wojny polsko-ruskiej i dawnych polskich królów (taa, jedna z tych kobiet była emerytowaną nauczycielką historii) czy to cała droga powrotna spędzona na gadaniu o imprezach biegowych z sześćdziesięcioletnim maratończykiem, jego synem i młodym studentem medycyny. Traf chciał, że w niedzielę trafiłam do jednego przedziału z tymi właśnie trzema osobami, które również biegły tego dnia poznański półmaraton i również zmierzały w kierunku Katowic. Oj długo mogę słuchać człowieka mającego za sobą ponad 40 lat biegania i będącego nadal w tak świetnej formie, że aż wstyd podawać przy nim swoje wyniki. Takich pełnych pasji i energii późnych lat sobie życzę. I wam wszystkim również. Naprawdę niesamowite.