Portal polskabiega opisuje ten stan jako powstający wskutek naturalnego odurzenia kannabinoidowego (anandamid występuje w niewielkich ilościach w czekoladzie i wywołuje podobny efekt jak psychoaktywny THC w marihuanie). Trwający długo wysiłek i przedłużający się stres fizyczny i ból mięśni, może aktywować układ endokannabinoidowy, wywołując odurzenie i stan euforii.
Ja treningową euforię zdefiniowałabym jako coś pojawiającego się nagle podczas długiej aktywności, coś pchającego do przodu na przekór zmęczeniu, coś prowadzącego do więcej, dalej, szybciej, lepiej, mocniej. Takie wielkie, odurzające szczęście, sprawiające, że jesteś tylko ty i twoje ciało. Twoje zmęczone mięśnie, twój uśmiech na ustach i zero problemów, jakby nie istniało nic innego. W moim przypadku to głównie euforia biegacza, ale nierzadko również trening Insanity czy nawet siłownia były mnie w stanie doprowadzić do takiego stanu. Stanu, w którym leżałam na podłodze ciesząc się jak wariatka ze swojego fizycznego wykończenia.
Największą pułapką jest chyba fakt, że tyle się wszędzie nasłuchamy i naczytamy o tych całych endorfinach, anandamidach, radości, pasji i sukcesach, że od razu oczekujemy tego samego u siebie. Nierzadko przychodzi tu niestety wielkie rozczarowanie.
Scenariusz 1: Wyjdzie Pan X pobiegać. Pobiegać po ciemku, tak żeby sąsiedzi nie widzieli, bo jeszcze gadać będą. Pan X wyjdzie, przebiegnie kilometr na najwyższych obrotach (Bo co? Bo on nie da rady?) po czym padnie na trawnik, stwierdzi, że bzdury wszędzie wypisują ci ludzie i już nie spróbuje (Bo głupie to bieganie, bo niech sobie w tv latają, że on sobie w telewizji chętnie poogląda. Spokojnie, na kanapie, we własnym mieszkaniu.) Znam wiele Panów X. A była motywacja, a miało być tak pięknie...
Scenariusz 2: Pani Y po trzech miesiącach zorientowała się, że polubienie na facebooku wszystkich fanpage, które w nazwie mają "fit" albo "trening", nie daje żadnych rezultatów. Włącza więc endomondo, żeby dalej na bieżąco chwalić się znajomym o swoim healthy przedsięwzięciu i rusza w teren. 3km, +100 do zajebistości (sic). Tylko gdzie to cudowne uczucie, gdzie ta radość? Następna próba za miesiąc.
A radość przychodzi dokładnie wtedy kiedy się jej nie spodziewamy, wtedy, kiedy nie mamy już sił dłużej szukać. Po tych wszystkich kryzysach, upadkach, braku nadziei, chęci, po tym całym zmęczeniu materiału. Przez pot i łzy. Nie mam pojęcia czy ma to jakiś związek, ale największe sportowe odurzenie odczuwam właśnie wtedy, gdy najbardziej na świecie chciałam ominąć planowane ćwiczenia, a jednak się zmotywowałam i ruszyłam z kanapy. Zwykle to właśnie te treningi są najowocniejsze i to po nich jestem najszczęśliwsza i najbardziej z siebie dumna.
Problemem jest tu fakt, że żeby czerpać ze sportu dużo, potrzeba najpierw dużej cierpliwości i samozaparcia. Byłam kiedyś jak Pan X, zniechęcona, zrażona do aktywności fizycznej, sapiąca podczas wchodzenia na trzecie piętro budynku, wykorzystująca wszystkie możliwe wymówki do zwolnienia z wf'u (w późniejszych latach przekonałam się, że wiele nie straciłam, bo na wf'ie w szkołach, zmęczyć się po prostu nie da, ale to już temat na cały esej a nie blogowy wpis...). Byłam kompletnie bez formy, mimo treningów tanecznych dwa razy w tygodniu. Do zmian skłoniło mnie jednak nie tyle samozaparcie ile sytuacja. Poważna kontuzja zmusiła mnie do rezygnacji z ukochanego hip-hopu i uziemienia na miesiąc z gipsem od kostki aż do biodra. No i było siedzenie w domu i jedzenie, z depresji. Później, chcąc nie chcąc, kontuzja ta zmusiła mnie też do rehabilitacji. Rowerek, bieżnia i, hmm, zaczęło się.
I stoję tu przed wami, szczerząca się do siebie jak naćpana, z zakwasami i pozdrowieniami. I życzę wam tego samego, bo wystarczy, tylko albo aż, wytrzymać najgorsze, żeby otrzymać najlepsze.
Scenariusz 2: Pani Y po trzech miesiącach zorientowała się, że polubienie na facebooku wszystkich fanpage, które w nazwie mają "fit" albo "trening", nie daje żadnych rezultatów. Włącza więc endomondo, żeby dalej na bieżąco chwalić się znajomym o swoim healthy przedsięwzięciu i rusza w teren. 3km, +100 do zajebistości (sic). Tylko gdzie to cudowne uczucie, gdzie ta radość? Następna próba za miesiąc.
A radość przychodzi dokładnie wtedy kiedy się jej nie spodziewamy, wtedy, kiedy nie mamy już sił dłużej szukać. Po tych wszystkich kryzysach, upadkach, braku nadziei, chęci, po tym całym zmęczeniu materiału. Przez pot i łzy. Nie mam pojęcia czy ma to jakiś związek, ale największe sportowe odurzenie odczuwam właśnie wtedy, gdy najbardziej na świecie chciałam ominąć planowane ćwiczenia, a jednak się zmotywowałam i ruszyłam z kanapy. Zwykle to właśnie te treningi są najowocniejsze i to po nich jestem najszczęśliwsza i najbardziej z siebie dumna.
Problemem jest tu fakt, że żeby czerpać ze sportu dużo, potrzeba najpierw dużej cierpliwości i samozaparcia. Byłam kiedyś jak Pan X, zniechęcona, zrażona do aktywności fizycznej, sapiąca podczas wchodzenia na trzecie piętro budynku, wykorzystująca wszystkie możliwe wymówki do zwolnienia z wf'u (w późniejszych latach przekonałam się, że wiele nie straciłam, bo na wf'ie w szkołach, zmęczyć się po prostu nie da, ale to już temat na cały esej a nie blogowy wpis...). Byłam kompletnie bez formy, mimo treningów tanecznych dwa razy w tygodniu. Do zmian skłoniło mnie jednak nie tyle samozaparcie ile sytuacja. Poważna kontuzja zmusiła mnie do rezygnacji z ukochanego hip-hopu i uziemienia na miesiąc z gipsem od kostki aż do biodra. No i było siedzenie w domu i jedzenie, z depresji. Później, chcąc nie chcąc, kontuzja ta zmusiła mnie też do rehabilitacji. Rowerek, bieżnia i, hmm, zaczęło się.
I stoję tu przed wami, szczerząca się do siebie jak naćpana, z zakwasami i pozdrowieniami. I życzę wam tego samego, bo wystarczy, tylko albo aż, wytrzymać najgorsze, żeby otrzymać najlepsze.
"(...) wystarczy, tylko albo aż, wytrzymać najgorsze, żeby otrzymać najlepsze."
OdpowiedzUsuńSylwio, zdanie leci do moich motywacji :) Dziękuję!
Ohh, znam to! Doskonale znam tą euforię po wyczerpującym biegu, to nie do opisania! <3 :)
OdpowiedzUsuńLubię czytać o tym twoim sportowym zacięciu! Zawsze to coś motywującego do ruszenia się z tej przysłowiowej kanapy ;D
OdpowiedzUsuńMyślę, że ta euforia bierze się właśnie z dumy i szoku, że jednak człowiek był w stanie wytrzymać bardzo ciężki trening - zauważyłam, że uprawianie sportu daje dużo (tej dobrej) pewności siebie :)
OdpowiedzUsuńPiece na zdjęciu :D dobre byłoby też ujęcie na szyb z drugiej strony. Mam tam rodzinę i często bywam. Gratuluję bloga, trafiłam tu przypadkiem ale odwiedzam codziennie :)
OdpowiedzUsuńDokładnie :) Często tamtędy biegam :D
UsuńMam wrażenie, ze Twój styl pisania ewoluował! Genialnie się Ciebie czyta! <3
OdpowiedzUsuń