Wybierając górskie szlaki w kierunku Śnieżki, zdecydowaliśmy się na przejście jednego dnia z Karpacza do Schroniska Samotnia położonego nad jeziorem i powrót tą samą drogą. Któregoś z następnych dni, mieliśmy już wspiąć się na samą Śnieżkę. Pogoda była jednak kapryśna - lało jak z cebra, codziennie w innej części dnia.
Dwudniowe oczekiwanie, ze zwiedzaniem Karpacza przy okazji, pozwoliło mi na zaoszczędzenie odrobiny czasu na bieganie. O tak, zdecydowanie kocham górskie biegi najbardziej na świecie. Nawet idąc szlakiem w towarzystwie rodziców i brata, nie wytrzymywałam i czasami przetruchtałam kawałek. Widząc ludzi startujących dwunastego lipca w Biegu na Śnieżkę, okropnie żałowałam, że nie dowiedziałam się wcześniej o tych zawodach by móc się przygotować i wziąć udział. Coś jednak się zmieniło: Pojechałam zniechęcona do biegania przez powtarzające się od jakiegoś czasu porażki, kryzysy, kontuzje. Męczyłam się w nim sama ze sobą, a wróciłam znowu z uśmiechem zakładając treningowe buty i lecąc w nieznane. Nie wiem czy to zasługa przeczytanej na wakacjach "Ukrytej siły" Richa Rolla czy tych górskich treningów. Może to po prostu była idealna motywacyjna kombinacja :)
Po dwukrotnym odłożeniu dłuższej wędrówki, postanowiliśmy wjechać wyciągiem do połowy trasy, a resztę przespacerować. Już w połowie jazdy przydały się przeciwdeszczowe ciepłe kurtki. Na górze, mimo ochrony, przemoczeni już do suchej nitki, wypiliśmy ciepłą herbatę i ruszyliśmy dalej.
Jak przez mgłę. I nie, nie chodzi tu wcale o moją krótkotrwałą pamięć ani nawet o poślizg, z jakim ten wpis powstaje. Mowa tu o najprawdziwszej mgle, gęstej jak mleko, sunącej delikatnie w górskich dolinach, wciskającej się w każdy zakamarek skały, ścieżki, drzewa i ukradkiem kręcącej moje włosy. Na górze nie było widać nic, w mgle znikała osoba idąca kilkanaście metrów przed nami, wyłaniały się z niej tylko kolejne kamienie i kontury drogi po której stąpaliśmy. Biało, biało wszędzie. Zdołowani mało owocną wyprawą, weszliśmy na samą górę, na planszach ze zdjęciami zobaczyliśmy jaki rzeczywiście jest widok w dół i zaczęliśmy schodzić czerwonym szlakiem w kierunku Karpacza. Czerwony szlak jest najbardziej stromą trasą na Śnieżkę i chyba też z najlepszymi widokami. Wraz ze ostrożnym schodzeniem, mgła ustępowała albo przesuwała się lekko, odsłaniając skalne wodospady i drzewa wyglądające jakby zostały właśnie wyjęte z horroru. Hm, to naprawdę warto zobaczyć i to koniecznie przy takiej pogodzie! Koniec długiej wędrówki zwieńczony został słońcem wychodzącym zza chmur i obiadem w pobliskiej restauracji :)
Do Karpacza wrócę kiedyś, żeby wbiec na Śnieżkę! Serce jak zwykle zostawiam w górach.
O maatko, znajome widoki. To żeś teraz we mnie rozbudziła sentymentalizm, bo za czym jak za czym, ale za górami tęsknię tutaj, tęsknię bardzo. Wchodziłam na Śnieżkę trzy razy, kilka razy miałam przyjemność także dla odmiany wjechać, ale... i tak bym tam się wybrała znowu, może i dzisiaj, gdybym mogła. :)
OdpowiedzUsuńWiele czasu minęło, od kiedy wchodziłam na Śnieżkę, ale warunki miałam takie same- na szczycie mgła, nie było nic widać. Chętnie pojechałabym tam znowu. :) A co do biegów górskich, to nie wiem czy bym się odważyła! Szacunek :)
OdpowiedzUsuńJeszcze nigdy nie byłam, ale zamierzam to zmienić ;) Zdarzyło mi się 2 razy zaliczyć bieg w górach - w Zakopanem i we Włoszech zimą. W Zakopcu baaardzo ciężko mi się oddychało (może to efekt smogu, o którym ostatnio się mówi? ), ale we Włoszech - oddychałam pięknie, ale byłam po 45 min wykończona. Uczucie cudowne. :)
OdpowiedzUsuń