Strony

Wybita rzepka. Pułapki, bóle i powroty.

Wybita rzepka vol.1
Pierwszy raz stało się to dokładnie 22 maja 2009 roku, w trakcie urodzinowej imprezy mojego młodszego brata. Wstałam, zrobiłam dwa kroki, a w trakcie trzeciego poczułam jakby moja prawa noga straciła oparcie, jednocześnie dziwnie wyginając się w lewą stronę. Trwało to ułamek sekundy, ale wystraszona zdążyłam szybko złapać się szafki, co uchroniło mnie przed wylądowaniem na podłodze. Od razu spróbowałam wyprostować dziwnie wygiętą nogę i w tym momencie rzepka wskoczyła na swoje miejsce. Jak się później okazało uszkadzając przy okazji wiązadła w kolanie. Dosłownie doczołgałam się do swojego pokoju, walnęłam się na łóżko i to tam spędziłam resztę wieczoru. Noga bolała całą noc, rano zmuszona byłam pojechać do szpitala.

Dlaczego? To jedno z tych pytań, które zawsze zadajemy sobie jako pierwsze, prawda? Nie tylko jeśli chodzi o kontuzje, ale praktycznie w każdej "tej gorszej" sytuacji która nas spotyka. Dlaczego wtedy doznałam tej kontuzji? Nie bez znaczenia były tu lata spędzone na treningach hip-hopu i tańca nowoczesnego. Po wakacjach w roku 2008 dostałam się do grupy zaawansowanej i od tego momentu treningi mieliśmy 2-3 godzinne. Kolano bolało mnie od kwietnia, czasami bardziej, czasami mniej, czasami wcale, w maju nie wytrzymało. Miesiąc później miałam być już w górach, na obozie tanecznym razem z moją przyjaciółką. Zamiast tego do końca roku szkolnego siedziałam w domu z nogą wyprostowaną przed sobą i rycząc jak dziecko.
Nie mam zdjęć z tego okresu. To był ten moment mojego życia, w którym nie miałam za grosz wiary w siebie. Miałam za to gigantyczną obsesję na punkcie swojego brzucha i tendencję do jedzenia dużej ilości słodyczy w chwilach smutku. Trzy miesiące później wyglądałam więc już tak: 
zaczynałam trzecią klasę gimnazjum, nosiłam rozmiar XL. Taaa, nie pomogłam tym swojej nodze ani trochę.

Na pogotowiu zrobiono prześwietlenie i założono mi gips, który nosiłam przez 2 tygodnie. Po dwóch tygodniach i zdjęciu gipsu noga nie tylko nie była w stanie trzymać ciężaru mojego ciała, ale była wiotka i dużo chudsza od drugiej (o jakieś 4-5cm w obwodzie). Tydzień uczyłam się od nowa chodzić, gdzieś w tym czasie miałam też zabiegi pomagające w odnowie tkanek: laser i prądy. Dwa miesiące później pojechałam na wakacje do Chorwacji z rodziną. Całą drogę samochodem musiałam siedzieć na przednim siedzeniu, z wyprostowaną nogą, bo kolano ugięte dłużej od razu bolało. Chodzenie po wzniesieniach też było u mnie nie do przejścia i sprawiało dyskomfort w kolanie. Jedna całodniowa wycieczka z pokonanymi kilkoma kilometrami odbijała się następnym dniem spędzonym leżąc na plaży lub siedząc w pokoju.
Jakiś czas po powrocie, czyli już jakieś 4 miesiące po kontuzji, zaczęłam jeździć na rowerku stacjonarnym, 15-20 minut, nic wielkiego. Po powrocie do szkoły na wf chodziłam z opaskami na kolanach, ale i tak większość czasu spędzałam siedząc na ławce. W tym czasie próbowałam też wrócić do mojej grupy tanecznej, ale kolano zbyt doskwierało by było to możliwe. Podłamałam się już wtedy zupełnie. Historię z początku 2010 roku już znacie, a jeśli nie, to zajrzyjcie tu chociażby: 986. Jedyny plus tej "przygody" z głodzeniem się, ciągłą obsesją i walkami z rodziną było to, że to właśnie tą nierówną drogą dotarłam do małego ratującego mnie światełka - uratował mnie sport. Mnie i moje kolano. Powoli, po roku od kontuzji, ćwiczyłam coraz więcej i więcej, aż w końcu mogłam już dużo biegać, skakać, a nieco później i podnosić ciężary, a nic nie bolało. Do czasu.

Wybita rzepka vol. 2, czyli jak człowiek uczy się na błędach
5 maj 2015, ćwiczę sobie na siłowni, wpadłam tam na chwilę, na rowerze, przed spotkaniem biznesowym z znajomą. Miałam zrobić tylko brzuch i klatkę, więc pół godziny i będę gotowa. Trenowałam z piłką, a akurat ze strefy cardio wychodziła miejscowa trenerka ze swoją podopieczną. Żeby więc cofnąć moją dużą piłkę, która właśnie potoczyła się w ich kierunku zrobiłam duży krok i wtedy... przed oczami przeleciały mi wszystkie te obrazy z opisanej wyżej historii. Tym razem nie miałam się czego złapać, więc po prostu upadłam. Podświadomie, jak w 2009 roku, szybko wyprostowałam nogę, przez co, jak w 2009, kolano wróciło na swoje miejsce, a ja trzęsąca się ze strachu i biała jak ściana, leżałam na podłodze. "Nie boli, to nie to co wtedy, bo nie boli. Jeszcze dokończę trening i będę się śmiała ze swojego przerażenia." Złudne nadzieje. Leżałam na ziemi jakieś 15 minut. Tak, jak wtedy, umiałam normalnie uginać nogę, choć z lekkim oporem. Kolano nie puchło, trenerka podała mi wodę i siedziała przy mnie jeszcze trochę. W końcu wstałam, przeszłam kawałek dalej się trzęsąc, a chwilę później przyjechała po mnie znajoma. Wtedy jeszcze wierzyłam, że serio to nie odnowiona kontuzja. Poszłyśmy na kawę, ba! nawet pochodziłyśmy jeszcze trochę po mieście. Dopiero po powrocie do domu, przebraniu się w luźniejsze ciuchy i rozłożeniu się w fotelu, noga zaczęła puchnąć jak szalona. Po godzinie nie umiałam już uginać jej w stawie, po dwóch pojechaliśmy do szpitala.
Gdy ktoś kiedykolwiek powie wam, że punkcja kolana nie boli, wyśmiejcie go porządnie. Ja dałam się na to nabrać pielęgniarce, po czym wiłam się na kozetce, płacząc z bólu. Tym razem nie było gipsu (podobno zakładanie go przy tej kontuzji tylko pogarsza sprawę...), w sumie nawet nie było zdjęcia rentgenowskiego, było tylko ściąganie wody, zakaz dopuszczania do przeprostu w kolanie, opatrunek z chłodzącą maścią i wysłanie do domu.
Opuchlizna wróciła po trzech dniach, więc znowu poszłam do ortopedy (tak, jestem niezłą panikarą). Uspokoił mnie, kazał odpoczywać, ale próbować z czasem coraz bardziej uginać nogę. Dostałam też skierowanie na zabiegi: ponownie laser, pole magnetyczne i ćwiczenia rehabilitacyjne (czego nie było wcale za pierwszym razem).
Po dwóch tygodniach byłam w stanie ugiąć nogę do kąta 90 stopni i ćwiczyłam już w domu barki, biceps i triceps, z obciążeniem. W nodze ubyły 2cm mięśnia. Po trzech tygodniach przejechałam 10 minut na rowerku stacjonarnym i byłam najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Po czterech zaczęłam robić wzmacniające ćwiczenia na kolano i wychodzić na dłuższe spacery, 3-5km szybkim marszem. Po pięciu przejechałam na rowerku stacjonarnym 30 i 40 minut oraz spacerowałam więcej. Po sześciu robiłam już w domu pełny trening FBW, nawet z przysiadami z 5-kg ciężarkiem. W połowie szóstego wróciłam na siłownię. W siódmym doczekałam się na wskazaną wcześniej rehabilitację ze służby zdrowia. Dojeżdżałam na nią rowerem, 15km. Tak, dalej mnie to śmieszy ;D W ósmym na siłownię też już jeździłam rowerem, dwa razy szybciej niż w tygodniu poprzednim.

Tym razem też płakałam jak dziecko, tym razem też miałam sportowe wydarzenie, które odbywało się miesiąc po mojej kontuzji (Reebok Fitness Camp). Tym razem też mnie ominęło, ale tym razem w tym czasie umiałam już chodzić ba! mknąć na rowerze! robić przysiady! No może jeszcze nie skakać i biegać i może w przysiadzie jeszcze nie brałam tyle co przed kontuzją i może też trochę przytyłam, ale wróciłam do sprawności sześć razy szybciej. Sześć! Nie ma więc co czekać na "zagoi się samo" tylko zacząć działać jak najszybciej jest to możliwe dla naszego zdrowia. Teraz wiem, że za pierwszym razem za dużo czasu przesiedziałam czekając na cud. 


Mam nadzieję, że ktoś dotarł do tego momentu. Napisałam ten wpis, bo może ktoś zmaga się z podobną kontuzją i może komuś pomoże moje historia. Nie dajcie się kontuzjom i trenujcie ciężko, jak to przeczytałam wczoraj na karteczce dołączonej do puchy Animal Flex'u :D :*

8 komentarzy:

  1. WYbita rzepka to poważna sprawa niestety:(

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam coś z kolanem,byłam u ogólnego i dostałam skierowanie do ortopedy.Na chwile obecną nie mogę biegać ani wykonywać ćwiczeń obciążających kolano.Jest funkjonalne bo chodzić mogę,nawet zalecono mi basen.Zrobie rentgen i okaże się co to.Może za dużo biegam (łam).Kolana są skomplikowane :(

    OdpowiedzUsuń
  3. ja 2 miesiące nic nie robiłam, bo okazało się że kontuzję wyleczyłam w 2 tygodnie a reszte czasu wmawiałam sobie że coś mi jest bo bałam się trenować

    OdpowiedzUsuń
  4. ja mam troche pytanie z innej beczki ;p Co robisz z żółtkami jaj, jak używasz tylko biała np do omletów? Przechowujesz je, czy wyrzucasz?

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, życzę Ci, aby problemy z rzepką nigdy nie nawrócił :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam to samo i wczoraj zdjęli mi gips... Kolano jest nieco spuchnięte, czasem boli, co godzinę ćwiczę zginanie. Mimo, że trochę się boję, to Twój wpis nieźle mnie zmotywował. Dzięki, Sylwia!

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałam wybitą rzepkę dwa razy w lewym kolanie, po czym dowiedziałam się, że posiadam GENETYCZNĄ ruchomość stawów. Wszystko-łokcie, kostki, nadgarstki i kolana można u mnie przestawiać jak się chce. Zwolnienie z wf, lekkie ćwiczenia w domu...I tak już 3 lata :/ A zaznaczam, że przez 3 lata trenowałam piłkę ręczną...Niestety zdrowie najważniejsze i pewne rzeczy trzeba poświęcić.

    OdpowiedzUsuń