Na zakończenie i inaugurację biegowego sezonu musiało być coś w miłym towarzyskim gronie. Myślę, że mało który bieg pasowałby tu bardziej niż ten świąteczny odbywający się w Stanowicach. Dwieście osób, dwieście medali z piernika, mróz i dwieście par biegowych butów. W nocy poprzedzającej start ku zdziwieniu wielu, spadł śnieg. Przed samym biegiem trawa nie była nim już pokryta prawie wcale, za to chodniki i droga, po której biegliśmy, jak najbardziej. Było ślisko i wietrznie, szczególnie na jednej prostej pomiędzy polami, gdzie wiatr pchał do tyłu dając efekt biegu w miejscu. Większość jednak już nie zwracała wczoraj uwagi na czas, w jakim pokona te cztery 2,5-km okrążenia. Zupełnie treningowo, zupełnie na luzie i ja dotruchtałam po moczkę i makówki po godzinie, trzech minutach i osiemnastu sekundach.
Do Stanowic przyjechałam z sporą częścią SBD Energetyka, mojego biegowego klubu. Przed biegiem świetną rozgrzewkę poprowadziła moja znajoma, Patrycja. Ta sama, z którą zawsze nie możemy się nagadać przed startami. Weganka, którą zainspirowałam do założenia bloga i w tajemnicy powiem, że dzisiaj na run-vegan pojawi się pierwszy wpis :)
Po biegu były więc zapowiadane makówki i moczka. Tu pierwszy raz jadłam makówki zrobione ze zwykłych bułek - w moim domu potrawę tą przygotowuje się zawsze zalewając zagotowanym mlekiem pokrojony domowy makowiec z oczywiście domową makową masą. Warstwy makowca w misie przekłada się dodatkowym cukrem, rodzynkami i migdałami. Tu wyraźnie wyczuwalny był aromat wiórek kokosowych, poza tym, co mnie bardzo zdziwiło, smak nie różnił się od tych domowych makówek mimo sporych różnic w wykonaniu.
Moczka, przepis na nią podawałam w zeszłym roku, chociaż niezwykle trudno podać jej dokładne proporcje. Chyba znana tylko na Śląsku. Ta domowa w tym wypadku dużo lepsza od podanej nam na biegu, ale wielki plus za naprawdę sporą dawkę bakalii :)
Wracam tam za rok. Bieg godny uczestnictwa, poczucia jego klimatu, swoistej świątecznej magii, smaku maku i aromatu piernika. Takie starty pamięta sie długo. Wesołych Świąt :D
Gratuluję kolejnego biegu! Moczka nie brzmi, ale wygląda bardzo zachęcająco. :)
OdpowiedzUsuńzdecydowanie śląska
OdpowiedzUsuńGratuluję udanego biegu! Piękny medal :)
OdpowiedzUsuńA o takich potrawach słyszę pierwszy raz w życiu. Popatrzę, może spróbuję zrobić? Kto wie... ;)
Biegać - jak widać - da się przy każdej okazji, a kolejne nazwy Twoich zawodów i biegów są coraz ciekawsze:))
OdpowiedzUsuńobie świątecznie potrawy- pierwszy raz o nich słyszę!
OdpowiedzUsuńMoczka... <3 Wczoraj dostałam słoik od mamy mojego chłopaka i dzisiaj już wyjadałam przed 06:00 rano :D
OdpowiedzUsuńgratuluję ukończenia biegu pomimo dokuczającego wiatru pchającego w tył ;)
OdpowiedzUsuńi zazdroszczę makówki, bo jeszcze jej w tym roku, to chyba nie jadłam ;< mam nadzieję, że moja babcia ją upiecze ;p
makówek się nie piecze ;)
UsuńNie "dziwota", Paulinka to chyba najgłupsza osoba na tej blogosferze..
UsuńHe he powodzenia w pieczeniu makówek.
Usuńuwielbiam makówki, a nasze zazwyczaj robimy właśnie na bułkach, ale podobno na chałce też są świetne! rok temu chyba użyłyśmy kanapkowej, bo już bułek nie mieli, a o nich wcześniej zapomniałyśmy :p
OdpowiedzUsuńmoczka już mi tak bardzo nie smakuje..
swojsko, śląsko, ciekawie. :) chciałabym spróbować i moczki, i makówek. :D
OdpowiedzUsuńAjj,dziękuję kochana i cieszę się że rozgrzewka się podobała. To teraz zostaje nam ta "przebieżka" :DD
OdpowiedzUsuńWidać, że towarzyszyła Wam cudowna atmosfera. I potrawy smaczne! :)
OdpowiedzUsuńZ taką motywacją to chyba i ja dałabym radę. Tym bardziej, że ciekawa jestem obu potraw, jako że żadnej z nich jeszcze nigdy nie jadłam ;x
OdpowiedzUsuńMedale są genialne! Warto było pobiec, dla takich pyszności i dla atmosfery :) A makówek nie jadłam, a brzmi przepysznie!
OdpowiedzUsuńNigdy nie jadłam moczki, w sumie nawet o niej nie słyszałam :P
OdpowiedzUsuńszkoda że Ci nie smakowała,ale zawsze możesz posmakować mojej
OdpowiedzUsuń